Kolejny dzień to już wejście na Śnieżnik. Poranek tego dnia tylko z początku wygląda, jak poprzednie. Zjadam śniadanie, pakuję cały mój dobytek i wychodzę z pokoju, a klucze - zgodnie z wcześniejszą sugestią pani z recepcji - zostawiam w drzwiach. Schodzę piętro niżej, otwieram drzwi na korytarz, który prawie bezszelestnie pokonuje, łapię za klamkę drzwi wyjściowych, a tam…opór. Opór, którego nie mogę pokonać! Drzwi zamknięte, a żaden z kluczy, po które muszę wróć na górę, nie pasuje. Nie wchodzi w grę czekanie kolejnej godziny, czy dwóch. Przechodzę więc przez wszystkie pomieszczenia na parterze sprawdzając wszystkie opcje raz jeszcze, a na koniec wracam do korytarza przy drzwiach na zewnątrz i wyglądam za okno. Jestem na parterze. Nie zastanawiając się zbyt długo, otwieram okno i jednym właściwie ruchem trzymając się ramy, wychodzę na zewnątrz. Okno przymykam patrząc, czy aby żaden Czech nie pomyślał sobie, że ktoś tu się właśnie włamał i ucieka z pl