Dzień 20 – Nie krytykuj dnia przed wschodem Słońca

     To ma być dość długi dzień - 30 kilometrów trasy biegnącej prawie w całości po głównej grani Karkonoszy, blisko lub wzdłuż czeskiej granicy. Tradycyjnie wychodzę wcześnie, a przez zachmurzone w całości niebo jest niestety na tyle ciemno, że przez chwile myślę o wyciągnięciu czołówki. Na szczęście udaje się rozszerzyć źrenice do wystarczających rozmiarów pozwalających dostrzegać ścieżkę i jej pomniejsze niespodzianki w postaci małych głazów, kamieni czy dziur. 

    Mijam na trasie zaskakującą, jak na tę godzinę ilość turystów. Wszyscy, jak mniemam lecą na Śnieżkę, aby móc podziwiać wschód słońca. Ale jakiego słońca, jaki wschód? – myślę sobie. Tego poranka kompletnie nic nie widać, żadnych pagórków, szczytów, wszystko skryte w morzu mgieł. 

Żegnam Śląski Dom. Dochodzi 6ta rano. Wszędzie wokół chmury.

    Upływa niewiele ponad pół godziny od wyjścia, idę spokojnym krokiem i z minuty na minutę obraz przed mną i okolice zaczynają jaśnieć, tak jakby ktoś włączył gdzieś lampkę o bardzo ciepłej, przyjemnej barwie światła, taką dużą lampkę, która jest w stanie oświetlić całe Karkonosze. Słońce zaczyna się już bardzo zdecydowanie przebijać przed chmury, ba, ono nawet się przez chmury nie przebija, tylko chmury się obniżają, niczym opadająca kurtyna, tworząc obraz, który wywołuje u mnie gęsią skórkę. Kilkaset metrów szlaku pokonuję dobre pół godziny, bo każda kolejna minuta przynosi coraz to nowe, wspaniałe widoki. Z jednej strony gór chmury odsuwają się na bok, z drugiej spływają po zboczach, tworząc olbrzymie ‘wodospady’, gdzie indziej znów próbują walczyć ze słońcem podnosząc się do wysokości, na której się znajduję – każdy taki scenariusz to uczta dla oka, o której trudno przez długi czas zapomnieć.  

Coś zaczyna się dziać.

Po wschodzie słońca wszystko wokół przybiera pomarańczową, intensywną barwę.

I choć absolutnie nie powinienem narzekać, to myślę sobie właśnie o tych, którzy stoją teraz na Śnieżce. A przecież tak im się dziwiłem...

Tego poranka podziwam jedne z najładniejszych widoków na całej trasie GSS 2.0
 
    W pewnym momencie szlak odbija w prawo i schodzi w dół. Czeka mnie teraz kilka kilometrów szlaku przez las. I kiedy wydaje mi się, że nic specjalnie nie może mnie zaskoczyć, to po raz kolejny natura z wydawać by się mogło zwykłej ścieżki przez las tworzy bardzo efektowne krajobrazy. Po godzinie marszu przez las docieram do Schroniska Odrodzenia, w którym robię przerwę. Stwierdzam niedostatek cukru w organiźmie, więc wciągam ciepłe Tiramisu. Po uszczęśliwieniu żołądka kieruję się już wyżej do Hutniczego Grzebietu, od którego szlak po raz kolejny schodzi w dół. Po pokonaniu zejścia okazuje się, że pewna jego część jest remontowana, więc to, co przed chwilą zszedłem, muszę podejść i szukać obejścia granią. Pociesza mnie jedynie fakt, że przynajmniej z góry coś będę widzieć. 
 
Ostatni widok na Śnieżkę przed zejściem do lasu.

Wilgotne od mgły deski są naprawdę śliskie.

Las momentami 'płonie'

Ostatnie metry przed zejściem do Schroniska Odrodzenia. Akurat tutaj jest schowane głębiej w lesie, a te budynki, które widać stoją po czeskiej stronie.

😑

Na szczęście szlak wyżej jest znacznie ciekawszy, więc o tabliczkach postawionych przez Karknoski Park Narodowy zapominam.

    Późniejsza część szlaku na dziś przechodzi niestety przez nie do końca lubiany przeze mnie szlak wzdłuż jeziorek pod Śnieżnymi Kotłami. I co do samych jeziorek i widoków stamtąd naprawdę nic nie mam, bo przypominają nawet charakterem nasze polskie Tatry, tak sam szlak, wiodąc po dużych głazach i w korzeniach, jest usiany niezliczoną ilością pułapek, a wpadnięcie w taką to albo siniaki albo skręcone kostki, nie wspominając o gorszych konsekwencjach. Szczęśliwie fragment ten pokonuję bez większych problemów, wyobrażając sobie jedynie, ile w nieprzystępnych fragmentach spotkać ludzi musiało bólu i płaczu. Po pokonaniu zielonego szlaku pod Kotłami, zatrzymuję się już na ostatni dłuższy posiłek przed metą. Na więcej już sobie nie pozwalam, bo lawirowanie między wielkimi kamieniami kosztowało mnie za dużo czasu i siły, a przecież mam dziś do pokonania jeszcze prawie tyle samo, co przeszedłem do tej pory. Po drodze spotykam też większą rodzinę, która zastanawia się, czy iść ‘zielonym labiryntem’, czy może żółtym szlakiem do góry. Po krótkiej relacji z moich przeżyć na zielonym spotkani towarzysze decydują się wybrać żółty – bardziej widokowy, a kosztować ich będzie mniej nerwów.

Krajobrazy wokół piękne. Sam szlak już nie do końca.

Choć momentami dawał chwilę wytchnienia.

Ostatnie metry przed ostatnim przystankiem tego dnia.

    Nie po raz pierwszy decyduje się zmienić nieco plany i wydłużam zaplanowaną na ten dzień trasę z 30 do ok 40 kilometrów. Znajduję więc nocleg w stacji Orle, jednocześnie anulując wcześniej zarezerwowany na Szrenicy. I choć pierwotny plan też zakładał wyjścia z samego rana i podziwianie widoków wschodzącego słońca, to jednak wizja ta przegrała z możliwością wcześniejszego zakończenia całej trasy.

Pod Szrenicą gromadzi się trochę turystów. To zresztą ostatnia sobota wakacji.

Widok na Schronisko na Hali Szrenickiej. Ktoś wybrał bardzo ciekawe miejsce na ślub w plenerze. 

Schodząc ze Szrenicy i kierując się już do Jakuszyc, które będę mijać, po kilku kilometrach docieram do fragmentu szlaku przechodzącego przez dość rozległy torfowy teren. To bardzo ciekawe miejsce, przez swój dość rzadki las przywodzi na myśl klimaty tundry, może trochę dzikie rejony Syberii, jednak po ostatnich deszczach przerodziło się w błotny labirynt, który udaje się pokonać właściwie tylko dlatego, że na szlaku leżą niezliczone ilości desek. Nie mam pewności, czy to pozostałości drewnianych kładek, które pamiętam, sprzed kilku lat, czy fragmenty istniejącego dawniej w okolicy toru bobslejowego.  

'Syberyjski Szlak'

    W godzinach popołudniowych po zrealizowaniu całego zmodyfikowanego planu na ten dzień, dochodzę do Stacji Orle, schroniska znajdującego się już na terenie pasma Gór Izerskich. Trochę rzutem na taśmę, chwilę przed zamknięciem ‘polowej kuchni’ udaje mi się kupić dwa kawałki grillowanej karkówki, które – choć nie grzeszą smakiem - dość szybko znikają z talerza, w końcu to mój pierwszy duży i ciepły posiłek od 6 godzin. Tego wieczora, w towarzystwie kilku nowo poznanych osób, wypijam swoje pierwsze na trasie całego GSS2.0 normalne piwo. Pozwalam sobie na taki krok, bo dzięki małym modyfikacjom trasy, na jutro, na ostatni dzień na szlaku, zostaje mi niecałe 20 kilometrów. Nie wiem jeszcze natomiast, czym będzie dla mnie ostatnia noc na szlaku. 

Ostatnia długa prosta przed schroniskiem

Warunki dzisiejszego noclegu nie powalają. Choć najważniejsze, czyli dach nad głową i woda jest.

Ostatni tego dnia widok na schronisko i ostatni wieczór w górach tej wyprawy. Jutro finish...

Statystyki
Dystans całkowity: 39.7 km
Czas całkowity: 9:56
Wznios: 1251m
Kroki: 50104