Dzień 18 - Moja pierwsza 40tka

    Leszczyniec wraz z moja wspaniałą i zadymioną agroturystyką żegnam chwilę przed 6tą rano, jeszcze przed wschodem słońca. Tym razem płaszcza nie musze wyciągać, a moje stopy mogą się cieszyć jeszcze ciepłymi, suchymi butami, z których jeden na szczęście mimo braków części plastikowych elementów udaje się jakoś zawiązać. Tego dnia czeka mnie przejście Rudaw Janowickich, w których choć bywałem nie raz, to wydają się ciągle niepoznane. 

    Początek trasy po wyjściu z domu, to tak naprawdę powrót na szlak, bo nocleg, który miałem wybrany był oddalony o jakieś 2km od właściwego śladu GSS2.0. Dość sprawnym jednak tempem pokonuję dystans i różnicę wysokości i docieram do najwyższej góry w paśmie – Skalnika. Od tego czasu, szlak będzie wiódł z mniejszymi podejściami tylko w dół. Pokonane wyzwania, które rzucał mi wczorajszy dzień, a i poniekąd poprzednie wydają się procentować i motywować, dziś idzie mi się naprawdę dobrze i szybko. Pogoda dopisuje, jest rześko, lekko mgliście, a momentami przebijające się przez drzewa słońce wraz z niskimi chmurami tworzy bardzo urokliwy klimat. Po pewnym czasie dochodzę do ruin zamku Bolczów, którego nigdy do tej pory nie widziałem tak pozbawionego turystów. Jestem tam sam, jak i w ogóle na trasie już od dobrych 3 godzin. Na podorędziu niestety muszę trzymać płaszcz, bo niebo z czasem zaczyna zakrywać się chmurami, z których od czasu do czasu spada kilka większych kropel.  

Pierwsze 2 kilometry to powrót na właściwy przebieg GSS 2.0. Ale absolutnie nie żałuję poświęconych na to 20 minut.

Wyjście z lasu skutkuje takimi widokami na zamgloną o tej godzinie dolinę.

Słońce niemrawo próbuje wychodzić zza chmur

Z jednej strony cieszy mnie taki widok, z drugiej strony dookoła krążą jakieś dziwne chmury.

Wchodzę  na Skalnik, najwyższą górę w Rudawach Janowickich. Nie oznacza to jednak najwyższych lotów widoki.

Mimo gęstego dość lasu, słońce przebija się między drzewami tworząc przyjemną scenerię.

Idealne miejsce na krótki postój i łyk wody. W oddali charakterystyczne kształty Gór Sokolich, zwanych także Sokolikami.


Wchodzę w gęstwinę.

Co zagraża lasom?

Zamek Bolczów. Idealny przykład wpasowywania budowli w to, co pozostawiła natura.

Jako pierwszy i właściwie jedyny duży postój tego dnia wybieram schronisko Szwajcarka. Urokliwie położony obiekt na granicy Rudawskiego Parku Krajobrazowego, do którego docieram po  kolejnych 2h, w sezonie jest oblegany szczególnie przez wspinaczy, dla których Rudawy ze swoją niezliczoną ilością form skalnych, to istny raj. Jednak tym razem wszystkich turystów na terenie obiektu i wokół mogę policzyć na palcach jednej ręki. Więcej osób spotykam w drodze na Sokolik, nic w tym zresztą dziwnego, ze szczytu widok jest naprawdę ładny, pogoda się znacznie poprawiła, a sam szczyt znajduje się w całkiem bliskiej odległości od parkingu. Kilka zdjęć, przeciskania się wąskimi schodami na szczycie i czeka mnie zejście do Karpnik, w których mam zarezerwowany nocleg.  

W drodze do schroniska Szwajcarka. Przez kolejną godzinę jestem zmuszony chodzić w płaszczu. Pogoda dziś bardzo zmienna.

Widok z Sokolika w kierunku Trzcińska i Janowic Wielkich. Chwilowy kryzys pogodowy zażegnany.

A to już Karkonosze z Sokolików. Tam będę jutro. Karkonosze oznaczają nieuchronnie zbliżający się koniec całego GSS2.0...

Do tej pory na trasie udaje mi się pokonywać w górach odległości rzędu 25-35 kilometrów dziennie. Czuję natomiast, że mimo pokonanych dziś ponad 30 kilometrów, wciąż mam dużo sił. Dzień nie był zresztą do tej pory wymagający, więc zrobię parę kilometrów więcej, a może nawet zahaczę o jakiś ‘personal best’. Anuluję więc nocleg w Karpnikach i znajduję kolejny w Mysłakowicach oddalonych o jakieś 2h drogi. Okazuje się być to naprawdę trafionym pomysłem, bo nie dość że do celu dochodzę szybciej, niż zakładane 2h, to jeszcze po raz pierwszy przekraczam magiczne dla mnie 40 kilometrów. I choć przecież znam osoby, które potrafią zrobić i 50-60km dziennie, to i tak pozostaje to dla mnie sukcesem, który tego popołudnia wynagradzam sobie porządnym obiadem w restauracji. Przed wyjściem na obiadokolację zostawiam otwarte drzwi na balkonie, z którego mam widok na pobliskie gospodarstwa rolne z dość pokaźną liczbą krów. Powrót z restauracji zaskakuje mnie sufitem pokrytym praktycznie dywanem much, którym znudziło się do tej pory towarzystwo bydła i postanawiają bardziej zaprzyjaźnić się z człowiekiem. Na szczęście trzymają się na dystans i zostają na suficie, więc oszczędzając ich życie kładę się spać.  

W drodze do Mysłakowic mijam Pałac w Karpnikach.

Ostatnie kilometry trasy, mimo wielu kilometrów w nogach mijają bardzo przyjemnie.


Mysłakowice witają ciekawym widokiem...😏

Jezioro w Mysłakowicach...Ich troje.

...i park, który skrywa fragment szkieletu wieloryba.

Statystyki
Dystans całkowity: 40.2 km
Czas całkowity: 9:57
Wznios: 1257m
Kroki: 50354