Dzień 8 - Z dużej chmury mały deszcz

    Tego dnia miały się pojawić pierwsze na trasie opady deszczu, a przynajmniej tak wynikało z map pogodowych, więc w plecaku zatem na sam wierzch, oprócz jedzenia ląduje też i płaszcz przeciwdeszczowy.  

    Duszniki opuszczam wcześnie rano, w parku obok którego przechodzę, gdzie wczoraj wieczorem przesiadywały niemałe tłumy, nie spotykam nikogo. Miasto jakby opustoszałe. W takiej zewnętrznej i trochę wewnętrznej ciszy pokonuję pierwsze podejścia i kilometry przez las. Po kilku kilometrach, mijając po drodze nowo powstający Ośrodek Przygotowań Olimpijskich, szlak przecina polsko-czeską granicę i na kilka godzin jestem zdany na łaskę Czechów i ich telefonię komórkową. Trasa wiedzie na przemian lasem, ścieżkami wypełnionymi śladami zwierzyny, której nie potrafię zidentyfikować, aby potem wyjść na wzniesienie i otwartą przestrzeń. Poranne słońce wraz pokrytymi trawą pobliskimi wzniesieniami tworzy bardzo ciepły w odbiorze widok. 

Wschód słońca po raz 253. I żaden nie jest taki sam.

Yeti?

I co teraz...wracać?

    
Jednak idę dalej. Tutaj już widoki po czeskiej stronie.

Mija kolejna godzina, pogoda dość szybko zmieniła się w kierunku tej, którą dziś rano widziałem w prognozie i z mojej prawej strony zaczynają być coraz bardziej widoczne o szybko zbliżające się ciemnogranatowe chmury.  Zbiegam prawie do pobliskiego miasta, w którym postanawiam przeczekać zbliżającą się ulewę. Spędzam tam może ze 20minut, w trakcie których spada na miasto raptem kilka kropel deszczu – z takiej chmury! Okazuje się, co też sprawdzam na radarze burzowym, że ulewa chyba dosłownie na mikrometry mija część trasy, na której jestem. Nowy - kupiony przed wyjazdem - płaszcz przeciwdeszczowy wciąż pozostanie nieużyty. 

Zanosi się na ulewę...

...która nie przychodzi, więc w spokoju i w 'cieniu' zachmurzonego nieba konstytuuję 'spacer'.

To jeden z wielu krzyży, które mijam od początku szlaku. Stawiane są czasem daleko od miejscowości i cywilizacji.

🙄

Szlak dziś biegnie bardzo spokojnie, teren jest tylko lekko pofalowany, wokół dużo zieleni.

     
Około południa dochodzę do Lewina Kłodzkiego, w którym zatrzymuję się na dłuższą chwilę. Dorzucam sobie przy okazji mały bonus do szlaku, wytyczając małe obejście naokoło miasta, aby móc zobaczyć malowniczo położony, murowany wiadukt kolejowy. Mam słabość do takich widoków i konstrukcji i kolei w ogóle… Całkiem przypadkiem, zerkając na Google Maps zauważam, iż mijam rodzinny dom Violetty Villas, który zdecydowanie czasy świetności ma za sobą, a teraz równie dobrze mógłby robić za miejsce spotkań lokalnego ‘elementu’.

Ostatni odcinek przed Lewinem Kłodzkim.

Siadam na chwilę na łące i czekam na przejeżdżający po wiadukcie pociąg. Pociągu brak, ale i tak jest za***iście.
 
Dom rodzinny W. Willas. Swego czasu miała podobno 300 kotów. One wszystkie tutaj...?

Wiadukt w Lewinie Kłodzkim.

Dwie godziny później docieram do miejsca noclegu, do wynajętego w całości, choć niewielkiego domku w Leśnej. Okazuje się na miejscu, że niestety restauracja, która miała dowozić jedzenie, które miałem w planach zamówić, jest tego dnia nieczynna. Lituje się trochę nade mną właścicielka przybytku i przy okazji swoich obowiązków podwozi mnie do Kudowy Zdroju. Tam udaję się do polecanej restauracji, uzupełniam pewne braki w aptece i sklepie, schładzam potem w cieniu drzew w parku, zjadając porcję lodów. Odpoczynek w pełnej krasie. Pod wieczór wracam już z właścicielką autem do domu, zdejmuję z suszarki pranie, uzupełniam wodę w bukłaku na kolejny dzień, dzwonię na dobranoc do narzeczonej i kładę się spać.  

Dużo łąk dziś przy szlaku.

Drewniane płoty, stare domy i zielona ścieżka. Ma to swój urok.

Ostatni rzut okiem na zachód słońca. Pora iść spać.
 
Statystyki
Dystans całkowity: 20.3 km
Czas całkowity: 5:35
Wznios: 663m
Kroki:31309