Tego dnia miały się pojawić pierwsze na trasie
opady deszczu, a przynajmniej tak wynikało z map pogodowych, więc w plecaku
zatem na sam wierzch, oprócz jedzenia ląduje też i płaszcz
przeciwdeszczowy.
Duszniki opuszczam wcześnie rano, w parku obok
którego przechodzę, gdzie wczoraj wieczorem przesiadywały niemałe tłumy, nie
spotykam nikogo. Miasto jakby opustoszałe. W takiej zewnętrznej i trochę
wewnętrznej ciszy pokonuję pierwsze podejścia i kilometry przez las. Po kilku
kilometrach, mijając po drodze nowo powstający Ośrodek Przygotowań
Olimpijskich, szlak przecina polsko-czeską granicę i na kilka godzin jestem
zdany na łaskę Czechów i ich telefonię komórkową. Trasa wiedzie na przemian
lasem, ścieżkami wypełnionymi śladami zwierzyny, której nie potrafię
zidentyfikować, aby potem wyjść na wzniesienie i otwartą przestrzeń. Poranne
słońce wraz pokrytymi trawą pobliskimi wzniesieniami tworzy bardzo ciepły w
odbiorze widok.
|
Wschód słońca po raz 253. I żaden nie jest taki sam.
|
|
Yeti?
|
|
I co teraz...wracać?
|
|
|
|
Jednak idę dalej. Tutaj już widoki po czeskiej stronie.
|
Mija kolejna godzina, pogoda dość szybko zmieniła się w kierunku tej, którą
dziś rano widziałem w prognozie i z mojej prawej strony zaczynają być coraz
bardziej widoczne o szybko zbliżające się ciemnogranatowe chmury.
Zbiegam prawie do pobliskiego miasta, w którym postanawiam przeczekać
zbliżającą się ulewę. Spędzam tam może ze 20minut, w trakcie których spada
na miasto raptem kilka kropel deszczu – z takiej chmury! Okazuje się, co też
sprawdzam na radarze burzowym, że ulewa chyba dosłownie na mikrometry mija
część trasy, na której jestem. Nowy - kupiony przed wyjazdem - płaszcz
przeciwdeszczowy wciąż pozostanie nieużyty.
|
Zanosi się na ulewę...
|
|
...która nie przychodzi, więc w spokoju i w 'cieniu'
zachmurzonego nieba konstytuuję 'spacer'.
|
|
To jeden z wielu krzyży, które mijam od początku szlaku.
Stawiane są czasem daleko od miejscowości i cywilizacji.
|
|
🙄 |
|
Szlak dziś biegnie bardzo spokojnie, teren jest tylko lekko
pofalowany, wokół dużo zieleni.
|
Około południa dochodzę do Lewina Kłodzkiego, w którym zatrzymuję się na
dłuższą chwilę. Dorzucam sobie przy okazji mały bonus do szlaku, wytyczając
małe obejście naokoło miasta, aby móc zobaczyć malowniczo położony, murowany
wiadukt kolejowy. Mam słabość do takich widoków i konstrukcji i kolei w ogóle…
Całkiem przypadkiem, zerkając na Google Maps zauważam, iż mijam rodzinny dom
Violetty Villas, który zdecydowanie czasy świetności ma za sobą, a teraz
równie dobrze mógłby robić za miejsce spotkań lokalnego ‘elementu’.
|
Ostatni odcinek przed Lewinem Kłodzkim.
|
|
Siadam na chwilę na łące i czekam na przejeżdżający po
wiadukcie pociąg. Pociągu brak, ale i tak jest za***iście.
|
|
Dom rodzinny W. Willas. Swego czasu miała podobno 300 kotów.
One wszystkie tutaj...?
|
|
Wiadukt w Lewinie Kłodzkim.
|
Dwie godziny później docieram do miejsca noclegu, do wynajętego w
całości, choć niewielkiego domku w Leśnej. Okazuje się na miejscu, że niestety
restauracja, która miała dowozić jedzenie, które miałem w planach zamówić,
jest tego dnia nieczynna. Lituje się trochę nade mną właścicielka przybytku i
przy okazji swoich obowiązków podwozi mnie do Kudowy Zdroju. Tam udaję się do
polecanej restauracji, uzupełniam pewne braki w aptece i sklepie, schładzam
potem w cieniu drzew w parku, zjadając porcję lodów. Odpoczynek w pełnej
krasie. Pod wieczór wracam już z właścicielką autem do domu, zdejmuję z
suszarki pranie, uzupełniam wodę w bukłaku na kolejny dzień, dzwonię na
dobranoc do narzeczonej i kładę się spać.
|
Dużo łąk dziś przy szlaku.
|
|
Drewniane płoty, stare domy i zielona ścieżka. Ma to swój
urok.
|
|
Ostatni rzut okiem na zachód słońca. Pora iść spać.
|
Statystyki
Dystans całkowity: 20.3 km
Czas całkowity: 5:35
Wznios:
663m
Kroki:31309