Dzień 3 - Czeski raj

     Zgodnie z wcześniejszymi założeniami, tym razem już nie przeciągając się nadmiernie w łóżku, jeszcze przed wschodem słońca jestem na szlaku. Jest 5:17. Mam jakieś 3 kilometry do miejsca, które w teorii dawało możliwość zobaczyć wynurzającego się za horyzontem żółtego karła. To są dla mnie bardzo szybkie 3 kilometry, które gdzieś przed 6tą zostają wynagrodzone małym opadem szczęki. Z ciemnego i gęstego lasu wychodzę na otwartą, łagodnie pofalowaną polanę, która zaraz potem zostaje oświetlona dopiero co wynurzającym się na wschodzie słońcem.

      
Stoję i podziwiam.

     Noszenie aparatu nie pomaga w szybszym pokonywaniu kilometrów, szczególnie rano, kiedy dość niska jeszcze temperatura aż prosi, by człowiek nie tracił chwili na przerwy. Jednak każde takie ładne widoki, to szukanie odpowiedniego kadru, zmiana ustawień i kilka minut w plecy. A jak złożymy tych ujęć kilkadziesiąt w ciągu dnia, to nagle okazuje się, że z 8h na trasie, 30minut to robienie zdjęć, czy kręcenie krótkich filmów.

Duża część szlaku w tym rejonie jest poprowadzona wzdłuż granicy, więc co chwila przechodzę obok słupków granicznych...

...a czasem zawieszonych na gałęzi butów.

W oddali widoczne Jeziora Otmuchowskie i Nyskie

    To jest 3ci dzień na szlaku i mam na dziś w planach dość krótki fragment trasy. Układając cały plan na 516 kilometrów, musiałem założyć że nie od początku organizm będzie ze mną dobrze współpracował, więc dłuższe dystanse są przeplatane z tymi krótkimi.  

Nawet te spokojniejsze dni z krótką trasą obfitują w malownicze odcinki na otwartej przestrzeni.


    Dziś na koniec czeka mnie nocleg po czeskiej stronie, w schronisku Paprsek. Wychodząc po 5tej na szlak na miejsce udaje się dotrzeć po godzinie 12tej. Czeka więc na mnie już tylko odpoczynek, przeplatany z konsumpcją. A konsumpcję i to, co tego dnia ląduje u mnie na talerzu - pamiętam do dziś. Zaraz po zameldowaniu się w schronisku (bardziej o charakterze hotelu - w pokoju mam własną łazienkę, a na TV wieczorem mogę odpalić YouTube’a), na talerzu lądują knedliki z jagodami. To najlepsze knedle, jakie jadłem i byłbym w stanie odwiedzić to schronisko kiedyś specjalnie tylko po to, aby ich znowu spróbować. A jak obok knedli z jagodami postawisz prawdziwą kawę z ekspresu (pierwszą od wyjazdu z domu), usiądziesz przy stole na tarasie z widokiem na góry, stwierdzisz, że nie musisz tak naprawdę iść dalej. Możesz zostać.

Knedliki z kawą. Góry w tle. Chwilo trwaj.

     W cenie noclegu mam śniadanie na kolejny dzień. Śniadanie, które jest serwowane dopiero od godziny 8smej – czego dowiaduje się dopiero po obiedzie oddając prawie wylizany po knedlach talerz. Obsługa hotelu, chyba widząc na twarzy jeszcze goszczącą radość po zjedzonych knedlach, idzie mi na rękę i przygotowuje na szybko zestaw na rano – kilka kromek chleba, szynki, sera, trochę warzyw, coś słodkiego i nawet czajnik do zagotowania wody na herbatę. Więcej na śniadanie mi nie potrzeba. Wszystko zanoszę jeszcze wieczorem do pokoju, a jedzenie wkładam do prowizorycznej lodówki – za okno – wieczorem na tej wysokości w górach panuje temperatura, która nie odstaje tak bardzo od tej, którą mamy w lodówce.  

    Tego wieczora przez okolice i całą kotlinę przetaczają się dość gwałtowne burze, które na szczęście tylko zahaczają o czeskie schronisko wieczorem dają jeszcze chwilę na spacer o zachodzie słońca. Zmienność popołudnia tego dnia przypomina, że znając nawet najlepsze prognozy pogody, trudno jest przewidzeć, co nastąpi. Przekonam się o tym jeszcze nie jeden raz.

Schronisko Parpsek przed burzą. Jeszcze godzinę wcześniej można było się opalać.

Późnym wieczorem burze ustępują, a słońce z chmurami tworzy piękny, choć lekko piekielny widok.

Statystyki
Dystans całkowity: 23.3 km
Czas całkowity: 5:54
Wznios: 1082m
Kroki: 28360