To pierwszy i niestety ostatni dzień na
szlaku GSS 2.0, który mogłem przejść razem z narzeczoną. Wtorkowy wczesny
poranek wita nas mglistą i deszczową aurą, którą zestawiam się z upalnym
popołudniem i zastanawiam się, co z tego jest gorsze. Wychodząc tego dnia
rano z domu nie nakładamy jednak płaszcza, tylko lekkie kurtki, które na
taką ilość spadającego deszczu jeszcze są wystarczające, bo deszcz nie
wydaje się bardzo intensywny. Mija około 30minut, zaczynamy już oddalać się
od Mieroszowa, a lekka mżawka zamienia się w siąpiący deszcz. Otwieramy
plecaki, Weronika szybko wyciąga swój płaszcz, ja natomiast z początku
buszuję w górnej części plecaka, aby stopniowo wyciągać wszystko, co w
środku – mojego płaszcza brak. Szybka decyzja, wracam z powrotem do
mieszkania, gdzie spaliśmy – jedyne miejsce, gdzie mogłem go zostawić.
Wiedząc, że już mamy ładnych parę minut w plecy – biegnę. Po dotarciu
otwieram drzwi wejściowe, wchodzę do pokoju, w którym się pakowaliśmy, a
płaszcz leży sobie pod stołem. Jedyne, co mi teraz przychodzi do głowy, to
to, co by się stało, gdybym o braku płaszcza przekonał się nie 30minut od
noclegu, a 3 godziny. Ale nie ma co gdybać, zguba się znalazła.
|
Choć w deszczu, ale z uśmiechami na twarzy.
|
Nie dane nam jest tego dnia podziwiać innych
widoków, niż lasu przysłoniętego mgłą i chmurami, z których z upływem czasu
spada na trasę coraz więcej deszczu. Nie byłoby właściwie nic złego w tym,
gdyby szlak prowadził asfaltem, z którego woda mogłaby sobie swobodnie
spływać na bok lub szuter, na którym zwykle przed nadmiar wody tworzą się
kałuże. Co innego, gdy ścieżkę stanowią trawiaste zarośla pokryte
hektolitrami wody, która przy każdym kroku spada na buty. Dzień wcześniej
wiedząc, co nas miało czekać, wpadliśmy na pomysł zakupu worków na śmieci,
które miały stanowić barierę nie do pokonania między skarpetą, a
przemoczonym na wylot butem. W takich też fioletowych ochraniaczach
pokonujemy tereny Gór Kruczych, które choć bez widoków, ale wraz z spowitym
mgłą lasem tworzą z lekka tajemniczy, przyjemny jednak klimat.
|
Szlak wiedzie po części łąkami.
|
|
Łąki to trawy, deszcz i trawa, to mokre buty, mimo
prowizorycznych ochraniaczy.
|
|
Gdzieś w połowie drogi do Chełmska.
|
W drodze do Lubawki, która jest naszym
punktem końcowym na ten dzień docieramy do Chełmska Śląskiego, w
którym zatrzymujemy się na kawę i mały ‘serwis butów’. Jesteśmy
pierwszymi klientami jedynej w pobliżu kawiarni, co daje nam trochę swobody
w wymianie skarpet na suche i założeniu nowych worków. Przekonujemy się,
czym dla stóp są worki noszone przez kilka godzin, cieszymy się, że nikt
obok nas (a właściwie bardziej obok mnie) z obcych nie siedzi, bo nie
przeżyłby woni i aromatu unoszącego się nad wilgotnymi z przepocenia
skarpetami. Na szczęście właściciel kawiarni też trzyma się na dystans, tak
jakby widział, przez co na szlaku przechodzimy.
|
Nieczęsto na zdjęciach u mnie pojawia się człowiek. Tutaj
Weronika w lesie.
|
|
A tutaj Weronika na łące.
|
|
Ciekawe, co byłoby widać w oddali bez tych nisko zawieszonych
chmur...
|
|
Ostatni odcinek przed Chełmskiem.
|
|
Chełmskie Domy Tkaczy to 11 starych domostw ułożonych jeden
obok drugiego, znane pod nazwą 12 Apostołów (Judasz nie zasłużył
na swój, więc jest tylko 11)
|
|
A to już kawiarnia w jednym z tych starych domów, w której
zrobiliśmy przerwę. Tak, to kawiarnia.
|
Kolejne godziny nie przynoszą wielkich
rewolucji, pogoda zmienna, raz siąpi deszcz, raz coś się przejaśnia,
więc płaszcz średnio raz na pół godziny zmienia swoje miejsce i formę, raz
schowany chaotycznie w boczną kieszeń plecaka, raz narzucony jak namiot na
głowę. Nie możemy pozostać przy tej drugiej cały czas, bo ilość ciepła,
które generujemy idąc szlakiem, niespecjalnie chce przelatywać przez
szczelny gumowany materiał, z którego wykonany jest płaszcz.
|
Krajobrazy w okolicy Chełmska.
|
|
Po czasie wchodzimy na Szeroką. Najwyższe wzniesienie w Górach
Kruczych po polskiej stronie. Widoki takie sobie.
|
|
Stamtąd przyszliśmy. Zbliżamy się już do Lubawki.
|
Po około 9-10 godzinach wędrówki w stopach właściwie zanurzonych w wodzie,
która trafia do buta i od zewnątrz przez dziury w workach i od wewnątrz, przez
wydzielane przez stopy ciepło, docieramy do hotelu. Wcześniej zahaczamy o
sklep, robimy małe zakupy i szukamy restauracji. Lubawka nie raczy nas jednak
dużym wyborem lokali gastronomicznych, więc zostajemy przy pizzy na dowóz,
która tego wieczora trafia na stół w kuchni, będącej do naszej dyspozycji. Od
właściciela przybytku wypożyczamy grzejnik elektryczny, nad którym budujemy
prowizoryczną suszarkę kładąc na niej przemoczone buty. To nie jedyna zresztą
rzecz, o którą prosimy gospodarza. Następnego dnia Weronika musi się dostać na
dworzec PKP, a ja z powrotem na szlak oddalony o około 2 kilometry. To niemałe
logistyczne i czasowe wyzwanie, więc nie udając zmęczonych pytamy właściciela
o możliwość podwiezienia następnego dnia. Trafiamy na szczęście na pomocnego
człowieka, bez jakichkolwiek problemów zgadza się podrzucić nas o 4 nad ranem
i na dworzec i mnie na szlak. Złoty człowiek.
|
Prowizoryczna suszarka na buty.
|
|
Kto dobrze zje, ten dobrze śpi. Polecamy pizze.
|
Statystyki
Dystans całkowity: 25 km
Czas całkowity: 9:50
Wznios:
759
Kroki: 33932