Dzień 11 - Półmetek

    Tego dnia mam według planu minąć półmetek trasy całego GSS 2.0. Dzień na szlaku zaczynam kilka kilometrów od wsi Suszyna, zaraz przy drodze krajowej między Wambierzycami, a Polanicą Zdrój. Zacieram trochę ręce z rana, bo w Suszynie stoi wieża widokowa, a według wyliczeń powinienem tam być zaraz przed wschodem słońca. Niestety już po pierwszych kilkuset metrach zapominam o radości, która się w głowie rysuje na myśl o kolejny widokach, kiedy ścieżka zmienia się z wygodnej, szerokiej i wyłożonej żwirem  w trawiastą, pokrytą nieskończoną ilością rosy. Tym samym, po kilku minutach dreptania,  mam w bucie chyba więcej wody, niż we wszystkich pojemnikach na wodę w plecaku.  Do wieży widokowej w Suszynie dochodzę w chlupiących butach, podchodzę do wejścia, na którym wisząca karta informuje mnie, iż wieża jest otwarta od godziny 8mej – jest chwilę po 6tej rano, więc muszę obejść się smakiem.  Nie po raz pierwszy natomiast rysuje się pewien schemat, pojawia się ‘cierpienie’ i niezadowolenie wywołane jakimś czynnikiem niezależnym ode mnie, aby chwilę później zadziało się coś, co o chwili irytacji pozwoliło natychmiast zapomnieć. Taki też jest poranek. Kilkanaście minut później wychodzę na małe wzniesienie, z którego widzę wschodzące słońce wraz z całym pasmem Gór Sowich i Bystryckich wynoszących się ponad spowitą gęstą mgłą doliną. O zamkniętej wieży widokowej zapominam.

Na szlak wychodzę na godzinę przed wschodem. Trochę ciemno.

Z czasem docieram do pierwszych wsi i mijam różnie urządzone przy drodze działki. Tutaj mamy szejka paliwowego.

A tutaj fan czerwieni.

Mijam też typowe rolnicze krajobrazy...

...a czasem małe kapliczki.

O zamkniętej wieży w Suszynie zapominam, jak tylko słońce wychodzi zza horyzontu.

☀️

   

     Na ten dzień też zaplanowany jest najdłuższy odcinek z dotychczasowych. I najdłuższy jednocześnie odcinek na otwartej przestrzeni przechodząc przez tzw. obniżenie Ścinawki osiągając jednocześnie najniższy punkt na trasie całego GSS2.0. I choć mam też obawy, co do trasy, o jej ‘betonozę’ albo bardziej ‘asfaltozę’, to moje wątpliwości szybko zostają rozwiane, a trasa okazuje się być zaskakująco malownicza mimo jej podłoża i to tylko w małej części. Po drodze mijam dotychczasową największą miejscowość na trasie – Słupiec, będącej częścią Nowej Rudy. To też spotkanie z cywilizacją, z gwarem, z ruchem ulicznym czy światłami, na których muszę się zatrzymywać – do tej pory o zatrzymywaniu decydowałem ja sam. Tam też dokładam najwięcej kilometrów szukając dobrego sklepu i jedzenia. Zachodzę do Intermarche, w którym od razu tracę orientację szukając czegokolwiek na kolację i śniadanie. Lepszym wyborem byłaby żabka, która nie dość, że bliżej szlaku, to jeszcze nie spędziłbym w niej tyle czasu. Ale udaje się w znaleźć małą restaurację, jem tam obiad i idę dalej.

Szlak poprowadzony asfaltem nie zawsze oznacza nudę.

Krajobrazy wokół dość często się zmieniają..


 


Ścinawka - rzeka przecinająca szlak oznacza najniższy punkt na trasie całego GSS 2.0

Półmetek trasy pokonuję w okolicy miejscowości Słupiec. Nie poświęcam mu specjalnie dużo uwagi, poza cyferkami wyrysowanymi na trasie. Szybko idę dalej, dziś mam jeszcze sporo kilometrów do pokonania.

Szlak na niedługo przed dotarciem do Nowej Rudy wchodzi już wyżej...

...aby zaraz potem zejść do doliny.

       
Wychodząc z miasta mijam na szlaku starszego pana, z którym zamieniam słowo. Długa siwa broda, ciuchy pamiętające czasy 80te i kilka innych cech sugerują, że ma na oko 70-80 lat. Okazuje się, że idzie oficjalną trasą GSS, tylko w drugą stronę. Spotkany nieznajomy mówi, że idzie powoli, że idzie dla przyjemności i nie wie, jak dziś daleko zajdzie, sprawia wrażenie w ogóle nie walczącego z czasem. Nie ma ze sobą ani zegarka z nawigacją, ani super lekkich sprawdzanych tygodniami butów, ani nie ważył pewnie żadnej z rzeczy, która trafiła do plecaka, którego rozmiar przyprawia mnie o zawrót głowy - boję się zapytać, ile waży. I idzie mimo żaru, który już o tej godzinie lał się z nieba. Podziwiam, choć nie zazdroszczę. Życzę jemu serdecznie powodzenia, dostaję w zamian słowa uznania, że chce mi się robić to, co jemu.

Dużo czasu nie trzeba, aby po wyjściu z miasta zapomnieć o zgiełku i harmiderze.

Aby zwierzęta nie poczuły się przez mój aparat ignorowane. Zwierzę nr 1

Zwierzę nr 2

    Jeszcze kilka kilometrów przed końcem tego dnia mijam ojca z synem, którzy wybrali się na dłuższą, kilkudniową trasę w góry z namiotem. Nie mogę obok nich przejść obojętnie, kiedy widzę, że plecak może 10-12 letniego dziecka niespecjalnie odstaje wielkością od mojego. Kilka dni, które ojciec z synem spędzają na szlaku śpiąc w namiotach dla małego turysty musi być szkołą życia.  

    Na mecie tego dnia spotykam Michała, który też się podjął tego samego wyzwania zaczynając trasę kilka dni po mnie. Jego oddech czułem na plecach już od kilku dni, dziś udaje mu się mnie dogonić. Sam fakt poznania po raz pierwszy człowieka, który idzie dokładnie tym samym szlakiem, to wydarzenie bez precedensu i jest warte każdego miejsca w pamięci. Chwila wymiany doświadczeń, spostrzeżeń, uścisk dłoni i ‘powodzenia’. Od tego momentu co jakiś czas dostawać będę od Michała raporty ze szlaku, za co do tej pory jestem wdzięczny. Dawało to poczucia bycia na szlaku w małej grupie, bardzo zresztą pomocne.  

Na dalszym planie Twierdza Srebrna Góra. To ostatnie 2-3kilometry przed metą dzisiejszego odcinka.

Wieczorem na obiadokolację udaję się do najbliższej restauracji, zjadam gargantuiczną wręcz porcję obiadową, popijam schłodzonym lokalnym ‘zeroprocentowym’  i z poczuciem przepełniania w żołądku, w żółwim tempie wracam na nocleg. Ale mam prawo, bo tego dnia zrobiłem najwięcej kilometrów. 

 

Ostatni posiłek tego dnia jem o 16:27...Po takiej porcji kolacji nie będzie.

Statystyki
Dystans całkowity: 35.8 km
Czas całkowity: 8:44
Wznios: 885
Kroki: 45398