Dzień 14 - Mokra Drabina Wałbrzyska

    Dzień 14ty to dzień wyjątkowy. Wyjątkowy z przynajmniej dwóch powodów, samego szlaku i – co ważniejsze - spotkania z narzeczoną, która tego popołudnia przyjeżdża ze Szczecina, aby spędzić ze mną dwa kolejne dni, w tym jeden tzw ‘zerowy’ i jeden na szlaku.

    Z hotelu wychodzę jeszcze przed świtem, co powoduje, że pierwsze 30min trasy robię prawie w egipskich ciemnościach. Czołówka niespecjalnie pomaga w radzeniu sobie z  otaczającym mrokiem, więc wyobraźnia co rusz płata figle podrzucając myśli o dzikich zwierzętach wyskakujących tuż za zakrętem, a dźwięki, które wydobywają się z gęstwin tylko to odczucie potęgują. 

Tyle widzę rano bez włączonej czołówki.

Mija trochę czasu, zanim jestem w stanie poruszać się bez sztucznego oświetlenia, aczkolwiek wciąż mam wrażenie, że zaraz coś z lasu wybiegnie.

Kiedy już 'nastała światłość', las nabrał przyjemnego klimatu, jest wilgotno, mgliście.

     Góry Kamienne to jeden z tych pasm górskich w Sudetach, który charakterem nie odbiega wcale tak daleko od najwyższych w Polsce. I nie mówię tutaj o wysokościach, wszak ich najwyższy szczyt – Waligóra, liczy niewiele ponad 930m. To ich stożkowate wzniesienia, strome stoki powodują, iż przez kilka kilometrów wędrówki możemy pokonać różnicę wzniesień na poziomie dość wymagających szlaków w Tatrach. A jak dorzucimy do tego deszcz, który dzień wcześniej wieczorem przechodzi na okolicami czyniąc szlaki momentami bardzo śliskimi, szczególnie na zejściach, to nagle z przyjemnej, choć wymagającej kondycyjnie wycieczki zrobi się wyzwanie, którego jeszcze do tej pory na trasie nie miałem.

Pierwsze podejścia tego dnia z początku, choć śliskie, były nawet fajne.

Poranne przedzieranie się przez mgłę i chmury jest bardzo przyjemne.

Szczególnie przyjemne, kiedy chmury odsuwają się na bok, a jedyne, co dzieli ziemię od słońca, to gęsta mgła. Drzewa jak duchy. Wszystko staję się pomarańczowe.

    Początek trasy jednak powoduje nie płacz i zgrzytanie zębów, a opad szczęki. Kiedy już słońce pokonuje mrok nocy, wchodzę na wyższe tereny Gór Kamiennych, w tym leżący po czeskiej stronie, Spicak. A na Spicaku stoi wieża widokowa, z której widać całą spowitą mgłami i chmurami dolinę, przez które jeszcze chwilę temu przechodziłem. Robię, co mogę, aby oddać na zdjęciach moją radość na taki widok. Szybko jednak radość robi miejsce dla zwątpienia i małej adrenaliny, kiedy po raz pierwszy spotykam się twarzą w twarz z tym, jak bardzo strome są zejścia i podejścia w tych górach. Nie bez powodu jeden z najbardziej wymagających wyścigów pieszych w Sudetach nosi nazwę ‘Drabiny Wałbrzyskiej’ i przebiega właśnie przez tereny, które dziś poznaję. Tego dnia jednak pokonuję nową, autorską wersję drabiny tzw, ‘Mokrą Drabinę Wałbrzyską’. I tylko kijki i cud ratują mnie niejednokrotnie przed ostrym zjazdem w dół, choć jedną małą wywrotkę zaliczam. Przy okazji zdaję sobie sprawę, iż moje buty zużywają się tak samo, jak opony w samochodzie. Jeszcze 200 kilometrów, a podeszwa buta zamieni się w slicki…


Niedługo po pokonaniu pierwszych podejść dochodzę do Ruprechtickiego Spicaka (881m), na którym stoi wieża.

A to już widok z wieży w kierunku południa...

i wschodu, który prezentuje zupełnie inny charakter.

I jeszcze raz widok na wschód i Góry Sowie. Chyba najbardziej efektowny.

B&W

A to już widok na północ. Lekko po lewej stronie Waligóra, w jej kierunku zmierzam. Jeszcze jestem pod wrażeniem widoków, nieświadomy kolejnych wyzwań dnia.

    Po drodze mijam schronisko Andrzejówka, w którym zatrzymuję się na śniadanie, a potem wchodzę na Waligórę. Tam, po naprawdę stromym podejściu, którego zdecydowanie nie chciałbym pokonywać w drugą stronę, spotykam parę, która z lekka przerażona zastanawia się właśnie, jak pokonać ten fragment szlaku z powrotem w dół. Spadam im chyba z nieba, kiedy mówię, że choć trochę naokoło, to można do schroniska wrócić, nie zaliczając zejścia w dół w stylu przypominającym spadający z urwiska kamień. Szczęśliwców odprowadzam do rozwidlenia szlaków, zamieniając po drodze kilka słów, żegnam się i udaję się w dalszą drogę. Ta część szlaku jest jeszcze spokojna, łagodna, a w towarzystwie mija szybko. Ostatnie godziny jednak to już ostre zejścia w dół szlakiem, którego zdecydowanie nie chcę przechodzić nigdy więcej, szczególnie w takich warunkach.

Widok na Waligórę od strony Schroniska Andrzejówka.

Szlak co chwila zmienia charakter. Tutaj otwarty widok na dolinę.

Tutaj wąska ścieżka. Widoków brak.

A to już jedno z wielu stromych zejść na trasie.

     Po wielu niecenzuralnych słowach wypowiedzianych na głos przez ostatnie kilometry, docieram do Mieroszowa, mety dzisiejszego odcinka. Moja stopa, po wielokrotnych, mniej lub bardziej kontrolowanych zjazdach na szlaku, dotyka asfaltu. Jest taki płaski, taki stabilny, ma taką zaskakującą stabilną formę. Kocham asfalt.

W drodze do Mieroszowa trafiam na ruiny zamku.

Mało popularny szlak. Trawa jest wyższa ode mnie.

Bez niego nie przeszedłbym cało.

     Wieczorem tego dnia spotykam się w końcu z narzeczoną. Ją kocham najbardziej.  

Statystyki
Dystans całkowity: 26.1 km
Czas całkowity: 7:33
Wznios: 1313m
Kroki: 38360